Być może w samym „dziele sztuki” (i doskonale zdajemy sobie sprawę z ambiwalencji tego pojęcia) zdarza się tak, że autora już nie ma, często sam się morduje, ale i w tym przypadku jest to tylko skutek wybicia się teorii ponad to, co jest jej desygnatem. W takich skrajnych przypadkach nie ma w tym nic złego, oczywiście potrzebujemy takich teorii, szczególnie w estetyce i przy okazji nieustających prób zapobiegania dysonansowi. Natomiast jeśli już opuszczamy mury uniwersytetu, to powinniśmy umieć spuścić z wodzy reguły w nim panujące, tym bardziej, jeśli nie do końca są to dobre reguły i używać języka, gdzie dobrodziejstwa uniwersytetu służą tylko jako zaplecze, z którego można czasem korzystać. W sposób twórczy, czyli taki, gdzie na pierwszy rzut oka widoczna jest wartość dodana. Widoczny jest autor, a nie tylko tytuł artykułu. Od co, artykuł z zakresu komentowania szeroko pojętej kultury – to w naszym (lubelskim) przypadku najczęściej zajebisty, akademicki referat na szóstkę. Pięknie. To jak nieustające pisanie pracy magisterskiej. Z drugiej strony mamy zupełnie nieświadomy, ignorancki właśnie i najczęściej pisany bez wiedzy styl felietonisty, czego przykładem jest poczytny pan koziara. Największe beztalencie po tej stronie Wisły i co najsmutniejsze, mający wzięcie i w niektórych kręgach uchodzący za autorytet. Sztuka polega na tym, aby z formą, jaką uprawia wspomniany pan (i jaką kiedyś uprawiał karapuda na łamach A4), kochać się z lekkością i polotem. Oooj. Koniec. Po drugie – lanserskim. Ten sam przykład, co powyżej. Niestety ludzi piszących w Lublinie jest tak niewielu, że powstała śmierdząca hegemonia tego środowiska, która jest niczym więcej, jak towarzystwem wzajemnej adoracji. Misją bashartu jest nic innego, jak rozpieprzenie tego towarzycha, wysysając z niego co najlepsze. Nie ma nic złego w lansowaniu, sami przecież nic innego nie robimy, natomiast jednoczesne wznoszenie się na piedestał (sami przecież nic innego nie robimy ) w kolorowych szmatkach i nie dopuszczanie innych do głosu jest wręcz śmieszne i niesmaczne. Brzydzimy się tym. Odsłonięcie torsu to karta przetargowa bez której nie sposób wejść do gry, no chyba że gra się z sąsiadem w pici polo. Z gołą klatą winni chodzić wszyscy, wystawiający publicznie cokolwiek. Cokolwiek, gdziekolwiek, przed kimkolwiek. Cynizm jest tu najpowszechniejszym, najtańszym i najmniej wyszukanym przebraniem, ulubionym jednocześnie przez te łyse bobki . Lans owszem, ale z klasą i bez ogródek. Ściemniaczy do łagrów. Po trzecie – ułomnym. Te same przykłady, co powyżej. Jeśli zebrać do kupy, wszystkie nasze atuty, co się okazuje? Przestrzeń publiczna, nieakademickia platforma wymiany opinii, na temat tego, co się dzieje w lubelskiej kulturze – szwankuje. Jest chora. Zamknięta, onanistyczna, popadająca w skrajności, ułomna. Czcze słowa? A uciekaj stąd czytelniku, który czytasz to tylko po to, aby znaleźć szpikulca. Szpikulec to my ci wbijemy, a właściwie to wbijamy teraz pokazując jakim żeś jest ciekawskim podglądaczem. Powiedzielibyśmy – hipokrytą (ukochaliśmy to słowo do przesady), ale na tym etapie to byłoby już pochlebstwo. Czytasz dalej, więc pewnie chodzisz lub chciałbyś chodzić na te wszystkie wystawne wernisaże. No bo o tym jest przeca ten blog. Jeżeli chciałbyś chodzić, a np. nie masz czasu lub ciuchów to zrozumiałe. Każdy by chciał. Masz sztukę, wino najczęściej, za darmo, czasem krakersy, paluszki, można się odchamić, popić, pogadać z ludźmi, wysępić kilka fajek, podprowadzić obraz, jednym słowem – bohemka.
Pierwszy krok do dekadencji. Jeżeli jednak czasem chadzasz, to widzisz, że to generalnie jest trochę inaczej. Nie bohemka, a fuszerka. Wina najczęściej brak, a jak jest to Sofia w szklanej butelce, o przekąskach zapomnij, sztuka drugorzędna, wszyscy psioczą, że to wina brakuje, że to zimno, że to już trzecia wystawa za darmo, że my przecież musimy zapłacić za prąd, etc, etc. Każda jedna morda do drugiej podobna, a jak się przypatrzysz to taka sama, skupione po trzy, cztery, pięć osób zawsze w tych samych grupkach, w tych samych garsonkach z zary, zawsze z tymi samymi minami, na tych samych stanowiskach, co piąte urzędnicze. I ci to mają szczęście i ci to są liderami. Kochamy liderów i będziemy robić im zdjęcia. Będziemy robić sobie zdjęcia z liderami i z obrazami. Będziemy robić sobie zdjęcia z winem, w tych grupkach, z kuratorem i z krakersami. Będą robić nam zdjęcia liderami. Kurator też jest liderem. I fotografowie są liderami. Jeżeli chodzisz na wernisaże, to albo jesteś liderem, albo jesteś blisko lidera, z pewnością jesteś w którejś z tych grupek i z pewnością cię namierzymy, a jeżeli nie chodzisz, a tylko ciągle chcesz chodzić na te wystawne wernisaże, skontaktuj się z nami, my skontaktujemy cię z liderami. Ty zrobisz nam zdjęcie z liderem, a my ci wskażemy lidera. Będąc blisko lidera masz większe prawdopodobieństwo, że ktoś w końcu podejdzie z tacą wina lub poczęstuje paluszkami, a nawet jeśli nie, zawsze to bycie blisko lidera. Będąc blisko lidera masz szansę, że wkręcisz się na zaplecze, że zostaniesz po wernisażu, kiedy to wernisaż przeniesie się na dół. Wernisaż bowiem ma to do siebie, że nigdy tak szybko się nie kończy, jak to się ludziom wydaje, a ta garstka, co zostaje. Narkotyzuje się. Zignoruj to.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńONI mają rację Redaktorze, jak tak dalej pójdzie to w końcu obrazisz jakiegoś skurwysyna. To nie tylko problem tego miasta ale całego kraju moim zdaniem. Tak naprawdę tylko ułamek procenta wydaje się rozumieć czym jest słowo (krzyczane, recytowane, pisane, malowane, fotografowane), wolne słowo. Ci, którzy "prowokują", protestują, pokazują się, tak naprawdę zadowalają się ochłapami swobody, ukontentowani samym faktem zwrócenia na siebie uwagi. Wszechobecne klepanie się po pupach z kolegami, księżmi, ciemnotą, politykami i mediami oraz w domu po kryjomu z bogiem pewnie też. Zrozumcie, że nie tylko ja jestem wolny żeby powiedzieć co mi się podoba ale również Ty żeby to olać wbrew durnemu kanonowi żeby na każde "ale" reagować świętym oburzeniem i zasranymi spodniami. Trzeba zrozumieć, że w Polsce ludzie wciąż boją się posługiwać językiem na sposoby jakie w Stanach wybrzmiały już w latach 70tych ubiegłego wieku. Co raz widać totalną niezdolność adaptacji do ewolucyjnego tworu jakim jest dojrzała sfera publiczna. Krzykacze z momentem wstąpienia w nią poddają się zahukaniu i zaczynają zwracać się do niej zamiast podtrzymywać swój własny dialog w swoim języku. Wolność mówienia jest wolnością myślenia - jeśli nie zamierzasz poszerzać tego horyzontu to nie rozumiem czego szukasz na stronie takiej jak ta.
OdpowiedzUsuńBardzo ładny tekst Redaktorze. To Twój nowy wiersz? Wyrobiłeś się.
OdpowiedzUsuńMoreira, ale że co niby, że to ja się zadowalam ochłapami, czy że to oni niby? Czy może jeszcze niby co innego? No i kim są ci oni, jeśli to oni. A tak w ogóle to po czyjej ty jesteś stronie, bo sam już nie wiem? Wiem za to, że otwierają nowego kebaba w lublinie. I to na mojej ulicy.
OdpowiedzUsuńA ty Tichon to się tak nie podlizuj bo jeszcze pomyślę, że jadasz surowe drożdże na śniadanie. A ten teks to bardziej poemat dygresyjny niż wiersz, choć jak sam zauważyłeś poezji tam od...
Ps. Co powiecie na to żeby w piątek wyskoczyć wspólnie na jakiś wystawny...
no wiesz, ONI - faszyści
OdpowiedzUsuńno tak myślałem. kamień z serca
OdpowiedzUsuńJa to już nie odróżniam poezji od niepoezji.
OdpowiedzUsuńW sobote widzimy się na Wodzińskim.
tylko odróbcie lekcje, nadczłowieczanie to nie przelewki. przelewki to wspomniane wyżej odróżnianie. a tak w ogóle to myślałem, że widzimy się w piątek na żakowskim
OdpowiedzUsuń